Dzień w pracy mijał ospale. Dłużył i ciągnął się niemiłosiernie. Nuda poganiana bezczynnością… Tak mógłbym powiedzieć, gdybym nie dysponował super szybkim łączem internetowym. A jak wiadomo moja Agencja miała w użyciu bardzo szybkie łącza. Dzień zatem mijał milutko. Nie sposób było narzekać. A brak zleceń i petentów nie przeszkadzał mi zbytnio w pracy. Właśnie przeglądałem oferty na pewnym portalu aukcyjnym, oglądając przy tym zaległy serial, gdy z tego błogiego stanu przepracowania wyrwał mnie dzwonek telefonu. Zerknąłem na wyświetlacz i odczekałem jeszcze piętnaście sekund. To miało we właściwy sposób podkreślić stan narzuconych na mnie obowiązków i przepracowania. Potem podniosłem słuchawkę.
— Jak nie jesteś zawalony robotą to przyjdź do mnie — głos szefa brzmiał miło. Stanowczo za miło, już wiedziałem, że szykują się kłopoty.
— Właśnie jestem w trakcie ważnej… — próbowałem zyskać na czasie
— Przyjdź do mnie! — ton głosu odrobinkę się podniósł.
Cóż było robić? Zerknąłem jeszcze do kolejki plików, które ściągałem i ruszyłem na spotkanie z nieuniknionym.
Spartańsko urządzony gabinet szefa zawsze robił na mnie wrażenie. Biurko, na którym bez wątpienia dałoby się zaparkować samochodem, ginęło w ciasnej powierzchni dwustu metrów kwadratowych, rozświetlanych przez kilkanaście brylantowych żyrandoli. Jako czujny obserwator od razu zauważyłem, że ze ściany zniknął już osiemdziesięciocalowy telewizor a jego miejsce zajęła stylizowana komoda z wysuwanym ekranem oled. Uśmiechnąłem się i dziarsko ruszyłem do przodu.
— Pojedziesz w delegację… Szef zaczął bez owijania w bawełnę
— W dele… Co? — głos uwiązł mi w gardle
— No w podróż. Kiedy ostatnio byłeś w podróży?
— Wczoraj z żoną i dziećmi na rowerze – odzyskałem zdolność mowy
— Pojedziesz na sabat młodych czarownic — szef zignorował mój drobny żarcik i ciągnął dalej — Sprawa jest poważna. Trzeba się temu przyjrzeć. Nie ściągał bym cię gdyby to nie było coś ważnego…
— Młodych czarownic? — wszedłem mu w słowo — Co ja niby powiem żonie?
— A co mnie to obchodzi? — warknął szef — Kogo niby mam wysłać? Ciebie przynajmniej nie omamią ich wdzięki, bo jak słusznie zauważyłeś masz żonę — gromko się zaśmiał — Podaj kartę.
Wyciągnąłem identyfikator. Karmazynowe litery, umieszczone na małym kawałku plastiku, żyły własnym życiem. Ciągle się poruszały. Zbliżały, oddalały, czasem uciekały lub walczyły ze sobą. Niezmiennie jednak dało się z nich odczytać symbol PIKu Piekielnej Izby Kontroli. A wszystko podkreślał opalizujący czerwonym złotem pentagram, będący emblematem Wydziału Zajęcia Dusz. Szef wziął moją kartę i wsunął ją do kodera.
— Na czas misji przyznaję ci poziom szósty — urządzenie zaburczało, szef wyciągnął kartę i rzucił mi ją. A ja bezbłędnie pochwyciłem ją w locie. Teraz byłem naprawdę zaskoczony. Poziom szósty oznacza, że mogłem samodzielnie podejmować decyzje w imieniu szefa i dysponowałem praktycznie nieograniczonym budżetem. To na pewno nie była mała sprawa. Zresztą czego innego mogłem się spodziewać? Przecież w końcu wezwano mnie. I tylko z czystej i wrodzonej skromności wypada dodać, że to był dobry wybór, bo jestem jednym z najlepszych… Tfu, wróć! Przepraszam za drobne przejęzyczenie… Jestem najlepszym pracownikiem Agencji.
— Przejdźmy do rzeczy — szef, razem ze swoim fotelem, skierował się w stronę komody, z której bezszelestnie zaczął wysuwać się ekran. No prawie bezszelestnie, przynajmniej tak do połowy wysunięcia, potem nastąpiło lekkie chrobotanie, zgrzyt i ekran stanął. Na szczęście po chwili ruszył dalej. Postanowiłem milczeć i nie komentować tego drobnego incydentu. Ekran ożył a ja zauważyłem niewielkie ślady wypalenia matrycy, dalej jednak taktownie milczałem. Zacząłem przypatrywać się wyświetlanej mapie.
— Co to niby ma być? — powiedziałem zaskoczony
— Cel twojej podróży — zarechotał szef — Mały kurort pod Nałęczowem…
No tak… Zacząłem przeliczać w myślach. Ile to będzie od Lublina? Trzydzieści, trzydzieści pięć kilometrów? Zapowiadała się naprawdę długa i wyczerpująca podróż… No cóż… Skupiłem się na wyświetlanych informacjach — W dniu 06.06.2022 roku w ośrodku Lubczyk odbędzie się Młodzieżowy Ogólnopolski Kongres Kobiet pod hasłem: „Nieograniczona swoboda myśli, nieograniczona swoboda wyboru, nieograniczona Polska.” W programie przewidziane są liczne wystąpienia oraz… — dalej nie czytałem, bezgłośnie westchnąłem.
— Nie wygląda to ciekawie — powiedziałem już na głos
— Pojedziesz, rozejrzysz się i w zależności od rozwoju sytuacji podejmiesz odpowiednie kroki. Wszystko jasne?
— Tak jest! — odpowiedziałem pewnie i skierowałem się w stronę drzwi. Naciskając klamkę odwróciłem się jeszcze i zapytałem — Szefie? Ten nowy bajerancki telewizorek chyba drogo kosztował? Zastanawiałem się czemu go już nie ma w sklepowych ofertach? No ale widząc te skazy ekranu to chyba wiem…
Na szczęście mam szybki refleks i zdążyłem wyjść oraz zamknąć drzwi, zanim coś ciężkiego przywaliło w nie z niebezpiecznym łoskotem. Pora do roboty. Najpierw postanowiłem zadzwonić do działu technicznego, Grunt to przygotować sobie odpowiednie środku i zabezpieczenie.
Następnego dnia rano, stojąc w firmowym garażu i odbierając je, nie mogłem ukryć zdumienia…
— Andrzej! Co to?
— Skoda — beznamiętnie odparł pytany
— Toż widzę! Co ona ma na boku?
— Jak co ma na boku? Chciałeś wóz telewizyjny? Masz wóz telewizyjny…
— Jadę na sabat… Znaczy… Kongres kobiet. Jaka to telewizja? No sam zobacz jaka! Mówiąc niezwykle delikatnie to idea jej przekazu mało licuje się z poglądami młodych aktywistek. Andrzej…
— Trza było określić w zamówieniu — z fochem odparł Andrzej — Wóz telewizyjny to wóz telewizyjny.
No tak moja wina… Mogłem to doprecyzować. Muszę zapamiętać, żeby na przyszłość nieco dokładniej i prościej składać zlecenia. Ech… Czy naprawdę trzeba zawsze za wszystkich myśleć? Dobrze, że chociaż samochód miał klimatyzację. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało to nie byłem fanem piekielnego żaru. Moja podróż przebiegała bez żadnych większych incydentów. Drogi nie były zakorkowane. Pełna sielanka. Nie zdążyłem nawet zgłodnieć i zajechać na stację paliw po hot – doga. Pod samym ośrodkiem było już trochę gorzej. Przywitały mnie nieprzychylne spojrzenia a zaraz za bramą na masce rozbił się pomidor i dwa jajka. Postanowiłem działać. Zatrzymałem auto i szybko wysiadłem. Uśmiechałem się przy tym niezwykle szczerze i czarująco.
— Przepraszam — nieco się zająkałem i rozejrzałem wokół — Przepraszam najmocniej — czyjaś wyciągnięta ręka zadrżała ale trzymany w niej soczysty pomidor nie poleciał w moim kierunku — Czy ja dobrze trafiłem?
— Źle! — odpowiedział mi chór głosów
— Prze… Przepraszam — jąkałem się dalej — za swój brak kultury ale przyznam szczerze, że obecność tak wielu pięknych kobiet niezwykle mnie onieśmiela…
Zauważyłem, że kilka z moich rozmówczyń mimowolnie się uśmiechnęło… A ręka z pomidorem powędrowała nieco w dół. Kątem oka zauważyłem coś jeszcze. Do bramy zbliżały się samochody kolejnych ekip reporterskich.
— Co Pan tu robi? — wysoka blondynka mierzyła mnie wzrokiem i bacznie obserwowała.
— Jestem niezależnym dziennikarzem…
— Ta niezależnym! — parsknęła jej koleżanka
— Niezależnym — potwierdziłem — Nazywam się Mścisław, Mścisław Kamiński słyszeliście Panie o moich reportażach?
— Nie — znowu odpowiedział mi chórek, ale tym razem był to chórek lekko chichoczących głosów
— No właśnie! Bo chociaż oni mnie zatrudnili — tu wskazałem na logo stacji — to mam swoją etykę. Jestem rzetelny. Zajmuję się poważnymi tematami. No i dzięki temu nikt nie emituje moich reportaży — zawiesiłem głos, po czym od niechcenia dodałem — Zresztą niech Panie spojrzą na tego rzęcha, którym przyjechałem i porównają z autami tamtych kutasiarzy — machnąłem w stronę bramy, do której zdążyły podjechać kolejne ekipy… Podchwyciłem spojrzenie rudej dziewczyny stojącej obok wysokiej blondynki i błagalnie spojrzałem w jej oczy.
— Wiesz Asiu — ta odezwała się — sądzę, że ten pan może mieć trochę racji, zresztą nie wygląda jak typowa dziennikarska hiena…
— Może i racja — zgodziła się po chwili jej rozmówczyni — Dajcie mu legitymację i zaprowadźcie do środka — A my zajmiemy się tymi, hmm… Kutasiarzami.
Ruszyłem za piękną rudowłosą dziewczyną i jej równie czarującą koleżanką. Byłem z siebie bardzo zadowolony. Opłacało się być zwyczajnie kulturalnym, grzecznym i oczywiście pierwszym przed innymi. Nie sądzę, żeby kolejni dziennikarze mieli tyle szczęścia. Jak to mówią „Kto rano wstaje temu…” Znaczy nie! To leciało chyba jakoś inaczej… Wszedłem za dziewczynami do przestronnego holu i nieśmiało zapytałem
— Czy nie będą Panie miały nic przeciwko jeśli zajmę jeszcze chwilkę i ośmielę się zaproponować drinka?
— Tak
— Nie!
Nic nie odpowiedziałem, czekając aż uzgodnią to miedzy sobą.
— Oj no co masz do roboty? — rudowłosa odezwała się do koleżanki — Pogadamy chwilę i przybliżymy panu idee naszego kongresu
— No dobra…
— Dziękuję bardzo za tak sympatyczne towarzystwo — odezwałem się skromnie — i razem skierowaliśmy się w stronę baru.
Kolejne kilka godzin upłynęło w naprawdę miłej atmosferze. I przyznam, że odwaliłem kawał dobrej dziennikarskiej roboty. Moje nowe koleżanki okazały się doskonałymi rozmówczyniami. A dzięki kolejnym znajomościom udało mi się przeprowadzić parę ciekawych wywiadów. Prawdziwą furorę zrobiłem gdy podsunąłem dziewczynom kilka chwytliwych haseł reklamowych i propozycji działań marketingowych. No jeszcze chwila i zostałbym honorowym członkiem kongresu… Szczerze mówiąc przypomniały mi się młodzieńcze lata. Cóż, kiedyś też byłem pełnym zapału, młodym buntownikiem. Naprawdę aż szkoda, że materiał, który zebrałem, nie zostanie szerzej zaprezentowany. Po południu zaczął się cykl wykładów i tutaj powiało już nudą. Przez nikogo niepokojony obejrzałem dokładnie cały budynek i wróciłem do baru. Moja bezbłędna intuicja podpowiedziała mi, że właściwe rozmowy odbędą się nocą. A gdzieżby indziej miały się odbyć jak nie w barze? Dlatego też jedną z moich podsłuchowych zabawek a gwoli ścisłości jedyną sprawną pluskwę jaką dysponowałem, zamontowałem właśnie tutaj. Po męczącym dniu pracy, lekko oszołomiony wypitym alkoholem udałem się do przydzielonego mi pokoju. Właściwie to chciałem się tam udać. Bądźmy jednak realistami, doskonale zdawałem sobie sprawę ze swojego uroku osobistego. Mimo swojego wieku byłem przecież niezwykle czarującym i przystojnym mężczyzną. I co ja biedny zrobię gdy w nocy zakradnie się do mnie jedna… Jedna lub kilka z tych olśniewających dziewcząt? Bez wątpienia nie czułbym się tam bezpieczny. Przemknąłem zatem do samochodu i tam przezornie się ukryłem. Założyłem słuchawki na uszy i zapadłem w przyjemną drzemkę. Obudził mnie dźwięk alarmowy urządzenia podsłuchującego. Ustawiłem go na słowo „plan” i właśnie takie słowo zostało wychwycone. Szybko się rozbudziłem i wsłuchałem w rozmowę. Rozpoznałem nawet niektóre głosy.
— Moje drogie panie jeszcze raz powiem ten plan jest genialny — to był głos Asi, wysokiej blondynki.
— Co ty bredzisz! — to była rudowłosa piękność — Jak to niby sobie wyobrażasz? Od tak rozkochamy najważniejsze i wpływowe osoby w państwie, uwiedziemy je i zaczniemy sterować tymi pajacami? Przecież to zdemoralizowana banda kretynów! Tu nie pomoże urok osobisty, czy inteligencja…
— I tu dochodzimy do sedna — przerwał jej jakiś nieznajomy mi głos — Asia znalazła rozwiązanie, znalazła kogoś kto nam pomoże. Proszę sama powiedz Asiu…
— Znalazłam kobietę, która dysponuje dawną, zapomnianą wiedzą i pomoże nam! Przygotuje eliksir uwodzenia. Wystarczy go wypić przed akcją i rozkochamy w sobie kogo tylko chcemy. Rozkochamy tych obiboków i będą nam jedli z ręki. A wtedy to my zapanujemy nad tym krajem absurdu i chaosu i doprowadzimy go do porządku…
Usłyszałem westchnienia i pierwsze ciche oklaski. Wyrzuciłem z siebie nieskładne przekleństwo i zdjąłem słuchawki. Cholera! Cholera ciemna! To może się przecież udać. I co wtedy? Wyobrażacie sobie kraj bez afer? Bez ciągłego opluwania się, podsycania nienawiści. Wyobrażacie sobie zgodę i współpracę? Na pewno nie! Ja przyznam też sobie nie wyobrażam. A poza tym… Co ja niby wtedy miałbym do roboty? Natychmiast odpaliłem samochód i powoli wyjechałem na drogę. Nie wiem czy wam mówiłem ale w młodości studiowałem archeologię i doskonale wiedziałem o kim mówiły dziewczyny… Mogła to być tylko jedna osoba. Moja dawna profesor, wykładająca etnografię kulturową
Domek letniskowy położony był w przepięknej, malowniczej, wręcz bajkowej okolicy. Ruszyłem lekko zardzewiałą furtkę i wszedłem na posesję. Zapukałem do drzwi.
— Wejdź — dobiegło ze środka
Cóż było robić? Wszedłem i przywitałem się grzecznie.
— Dobry wieczór Pani Profesor, jak miło, że pani nie śpi o tak później porze…
— Przestań mi prawić takie dyrdymały, za długo czekałam zanim łaskawie tu dotrzesz. Inteligencją co prawda nie grzeszysz, ale…
— Nadrabiam urokiem osobistym — słodko wysepleniłem
— Tak z pewnością… Przejdźmy do rzeczy. Dwadzieścia baniek. Na tyle wyceniam swoją niewielką wiedzę. Agencja robi przelew a ja zapomnę o eliksirze. Czasy są ciężkie więc lepiej żebyś długo nie myślał, bo mogę podnieść cenę…
— Oczywiście Pani Profesor. Poproszę konto — wyjąłem telefon i bez zbędnej zwłoki przetransferowałem kwotę.
— Czego się napijesz? Herbatki? — uśmiechnęła się do mnie
— Oczywiście — oddałem uśmiech i usiadłem po drugiej stronie starego, drewnianego stołu.
— Zaraz zaparzę herbatkę a ty możesz zacząć opowiadać. Opowiedz co tam u ciebie słychać. Jak sobie radzisz…
Opowiedziałem. Pani Profesor była jedną z najbardziej inteligentnych i miłych osób na jakie dane mi było natknąć się na swojej drodze. Nawet się nie spostrzegłem kiedy zaczęło świtać.
— Pora się zbierać — stwierdziłem w końcu — Mam jednak jeszcze jedno drobne pytanie…
— Interesuje Cię co dam dziewczynom — zaśmiała się
— No tak — potwierdziłem
— Eliksir płodności
— Płodności? — wydukałem
— Płodności! — Za co ja dawałam ci piątki na zajęciach? Nie wiesz co to jest?
— Oczywiście, że wiem — starałem się jakoś ratować…
— Eliksir płodności nie ma nic wspólnego z tą płodnością o której myślisz. To eliksir płodności umysłu. Naturalnie pobudza naszą inteligencję, nasze talenty. Mówiąc krótko pomaga realizować marzenia. Pobudza nas do pracy nad sobą. Świata nie można zmienić ot tak, jednym nieudolnym czarem. To się nigdy nie uda… Ale można go zmienić pracując nad sobą. Kształcąc siebie rozwijamy i zmieniamy świat. Czy nie to starałam się wbić do tej twojej pustej głowy?
— Niby tak — zgodziłem się niechętnie
— Aha i radzę ci poszukaj nowej roboty. Za kilka lat może być już ciężko w twojej branży — Profesor uśmiechnęła się.
— No nie wiem — odwzajemniłem uśmiech — Do widzenia Pani
— Raczej do zobaczenia — Profesor puściła do mnie oko
— Do zobaczenia.
Cicho zamknąłem drzwi wyjściowe i wsiadłem do samochodu. Naprawdę już pora wracać do domu. Po raz kolejny uratowałem „uporządkowany” ład naszego świata. Przynajmniej na chwilę. A potem? Któż wie co będzie potem. Może rzeczywiście już czas poszukać lepszej pracy. Tylko gdzie taką znaleźć? Zresztą — pocieszyłem się — zawsze mogę wziąć urlop wychowawczy. Tak czy inaczej porzuciłem rozterki. Zamiast tego postanowiłem twardo by w drodze powrotnej zajechać na stację paliw i kupić pysznego hot – doga. Hot – doga okraszonego najbardziej pikantnym sosem.